Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma morzami było sobie królestwo. Królestwo było ogromne. W samym jego środku stał zamek otoczony fosą. Bram zamczyska strzegło stu żołnierzy. Nad wszystkim panował król. A nim rządziła królowa. Król był posłuszny swojej żonie, słuchał jej we wszystkim; tak wiec władzę tak naprawdę sprawowała królowa. Była to, chciałoby się powiedzieć powabna, ale bądźmy autentyczni, miękka pani o rysach iście królewskich. Król jak król, koronę miał, berło też... czego mu jeszcze trzeba? Ach tak, król narzekał na brak rozrywek. Rządzenie królestwem nudziło go, i to bardzo. Czasem ktoś napadł na zamek, ale straż w mgnieniu oka rozgromiła napastników. Królowa nie skarżyła się na brak zajęcia. Każdego ranka opalała swoją, chciałoby się powiedzieć alabastrową skórę, ale trzymajmy się faktów, blade lica o odcieniu iście królewskim. Potem chadzała na spacer i przechadzając się po bujnym ogrodzie myślała nad rozkazami, które musi wydać; planowała wydatki, obmyślała kolejną podwyżkę podatków, doglądała kuchni. Po objedzie zażywała wonnej kąpieli w pięknej wannie, przy świecach oczywiście, bo romantyczność ją brała. Tak wiec pluskanie popołudniowe musiało odbywać się przy zasłoniętych oknach. Potem namaszczanie, chciałoby się powiedzieć boskiego ciała, ale nie popadajmy w koloryzacje, powiedzmy, skóry spragnionej nawilżenia wonnym balsamem o zapachu płatków róży. A późnym wieczorem królowa czytała. Czasem pisywała wiersze, wpatrując się w skąpane w blasku księżyca okolice. Przepiękny był to widok: rozległe pola, bajeczne lasy, pagórki, i rzeka przepasająca niczym wstęga królestwo całe. Królowa podczas pisania zawsze wzdychała. Wzdychała i wzdychała. Pewnego wieczora poirytowany jej zachowaniem król zapytał, czy musi tak wzdychać. Nigdy więcej nie odważył się zadać tego pytania. Wiedział, że nie powinien mącić atmosfery niepotrzebnym, jak to powiedziała królowa, prozaicznym i irytującym pytaniem odrywającym ją od poetyki chwili. Tuż przed snem, podekscytowana czytała efekty swojej pracy sennemu mężowi. On zawsze podziwiał jej dzieła, mimo, iż nie wywierały na nim wrażenia. Życie jest piękne - powiadała królowa, kiedy jej lica oświetlały poranne promienie słońca. Podchodziła do okna, patrzyła na okolice, wdychała świeże powietrze nasycone zapachami ogrodu, i stojąc tak przez chwilę rozmyślała. Pewnego ranka zaniepokojony jej długim wyglądaniem król, zapytał czy dobrze się czuje, bo stoi już całą godzinę. Nigdy więcej nie zadał tego pytania, mimo, że czasem tkwiła tak dosyć długo. Król zakłócił kontemplacje żony i miał ciężki dzień potem. Od tej chwili pozostawiał królową samą, stojącą tak w oknie niczym rzeźba, wpatrującą się w okolicę jak w wielką arenę pełną dziwów. Tak więc widać, że królestwo jest, król, królowa też, tylko nic szczególnego się nie dzieje. Życie biegnie sobie powoli, dzień po dniu. Upływają tygodnie. Mijają miesiące. Skończyło się lato, przyszła jesień, przeszła zima i nadeszła kolejna wiosna. Rozkwitły róże. Królowa napisała pięć wierszy na ich temat. Było kilkanaście pełni księżyca, co zaowocowało dwoma tuzinami utworów poetyckich. Była jedna kłótnia, bo król zasnął i zaczął chrapać podczas pełni, wówczas, gdy królowa miała wenę. Było siedem sprzeczek o spojrzenia króla nie takie jak trzeba. Dwanaście żywych dyskusji podczas obiadu o podatki i służbę, oraz sto pięćdziesiąt pięć godzin milczenia na znak protestu królowej, że jej sylwetka nie wzbudza w jego oczach błysku pożądania. Cóż, życie jak życie. Nie działo się nic niezwykłego aż do chwili, kiedy królową zbudziły jakieś odgłosy dochodzące z ogrodu. Noc była piękna, gwieździsta, pachnąca świeżością. Królowa poderwała się i podbiegła prędko do okna. Stanęła jak oniemiała. Ogród mienił się wszystkimi barwami tęczy. Na jego środku znajdowało się źródło tego bajecznego światła - ogromna kula, migająca kolorami z szybkością, która sprawiła, że królowa otwarła usta ze zdziwienia. To było coś niesamowitego, widok nie z te ziemi. Królowa stała tak i stała, wpatrując się w niezwykłe zjawisko. Była tak zachwycona, ba, natchnęło ją to do tego stopnia, że powstał kolejny wiersz. Potem kula uniosła się delikatnie w górę, zawisła na moment, obróciła się parę razy wypuszczając w przestrzeń kolejną serię tęczowych światełek, poczym czmychnęła szybko w górę. Na twarzy królowej pojawiło się rozczarowanie, że już jej nie ma, że odleciała. Stała tak jeszcze przez chwilę wpatrując się w pusty ogród, a potem gwałtownymi szarpnięciem zbudziła męża. Opowiadała i opowiadała nie mogąc złapać tchu. Król słuchał, oczy mu się kleiły, ale królowa była nieugięta, opowiadała dalej. Od tego wydarzenia wszystko się zmieniło. Zniknęły poranne kontemplacje, przedpołudniowe spacery, popołudniowe kąpiele przy świecach. Czas królowej pochłaniało tropienie kuli. Wypytywanie dworu, służby, rozklejanie listów gończych po całym królestwie - trwały poszukiwała kuli, lub jakichkolwiek wiadomości na jej temat. Niestety nic nie przynosiło zadowalających efektów. Królowa z dnia na dzień smutniała. Każdego wieczora wyglądała przez okno i wypatrywała bajecznej kuli. Siedziała tak całymi godzinami, a potem zasypiała wycieńczona, oparta o parapet. Zmieniło się tak wiele - brak namaszczania ciała wonnymi olejkami, spacerów, opalania - wszystko to wpłynęło niekorzystnie na już i tak nieco sfatygowaną urodę monarchini. Bądźmy szczerzy królowa więdła z każdym dniem, usychała z tęsknoty. Król był zrozpaczony, w królestwie działo się źle. On nie był obeznany w podatkach, w rozporządzaniu służbą. Powoli zaczęło podupadać królestwo. Brakowało twardej ręki królowej, jej głosu, który poderwałby służbę do pracy, planowania wydatków i wpływów. Ogólnie straszne rzeczy się działy. Nasiliło się złodziejstwo, pijaństwo, zaczął kwitnąć handel niedozwolonymi środkami odurzającymi. Dwór folgował sobie na każdym kroku. Zrozpaczony król klęczał przed żoną i błagał. Podstawiał jej papiery, wykazy, zdawał sprawozdania z przebiegu życia w królestwie, prosił o radę, ale ona nic nie mówiła. Wzdychała i milczała. Nocami wypatrywała kuli, a potem przez całe przedpołudnie spała wycieńczona oczekiwaniem. Król zaczął lamentować, podupadł na zdrowiu, stracił jedną trzecią swojej wagi, zrobiły mu się sińce pod oczami, miewał coraz częstsze bóle głowy. Ogólnie tragedia. Pogorszenie jego stanu zdrowia przyspieszyło fale złodziejstwa, pijaństwa... Bez damskiej ręki tak trudno, tak ciężko - myślał król ilekroć spojrzał na śpiącą w oknie żonę. Po raz pierwszy od bardzo dawna pojawiły się na jego twarzy łzy. Płakał i płakał wpatrzony w jej sylwetkę. Zdał sobie sprawę, że bez niej nic nie warte jest wszystko. Że nic nie znaczy on i jego królestwo. Mimo tego wszystkiego nie wierzył w historie o kuli. Opowieść żony wydawała mu się absurdalna. Potem pomyślał, że może jednak coś w tym jest i zaczął szukać śladów; czegoś, co mogłoby go naprowadzić na jakiś trop. Kiedy tylko się zbudził, wychodził do ogrodu i klucząc pomiędzy ścieżkami wypatrywał znaków. Nie wiedział jednak czego tak naprawdę szukać. Chodził, patrzył, a wszystko wydawało mu się takie naturalne, normalne. Nic, kompletnie nic - szeptał zrozpaczony, a łzy spływały po jego bladej twarzy. Co robić, co robić? - powtarzał wpatrując się w krzaki różane. Przerzucał wzrok z kwiatów na niebo, potem na drzewa, krzewy i zdawało się, że stracił nadzieje, ale to było tylko złudzenie. Kiedy tak siedział całymi godzinami w ogrodzie przyglądając się kwiatom, poczuł coś niesamowitego. Rośliny królowej działały na niego w niezwykły sposób. Uspokajał się przy nich, wyciszał i czuł jak jego ciało powoli czerpało zgromadzoną w nich energie, nasycało się nią. Najwidoczniej odkrył tajemnice żony. Teraz wiedział co tak napędzało ją do działania, co sprawiło, że królestwo tak doskonale prosperowało. Król zrozumiał wszystko, zaczął inaczej myśleć. Może jak kobieta. Któż to wie. Wolno wyprowadzał królestwo z ruiny. Wiedział, co i jak ma zrobić, jak zaplanować wydatki, w jaki sposób zmotywować służbę i co poczynić by zlikwidować złodziejstwo i pijaństwo. Powoli, krok po kroku, wszystko poczęło wracać do normy. Jedna rzecz tylko spędzała mu sen z powiek - jego żona. Nadal była cicha i zamyślona; nie chciała jeść, a jej pulchność kurczyła się w zastraszającym tempie. Nie była już to ta sama królowa; blada wycieńczona, pozbawiona blasku kobieta, tęskniąca, za czymś, co widziała tylko raz w życiu. Co to było, że ją tak odmieniło? - głowił się król. Patrzył na żonę i nie wierzył własnym oczom - Gdzie się podziała tamta energiczna, pełna życia kobieta? - szeptał sam do siebie. Musze coś zrobić, i to prędko - ponaglał sam siebie - Ale co? Zaczął zbierać ją do ogrodu; pokazywał ptaki, przyrządzał wonną kąpiel, ale ona wciąż pozostawała obojętna. Wieczorem, kiedy wypatrywała kuli, postanowił, że będzie przy niej czuwał. Ustawił krzesło obok i razem patrzyli w niebo. Była pełnia, czas, kiedy królowa lubiła pisać, albo po prostu siedzieć i podziwiać okolice. Król jak zahipnotyzowany wpatrywał się w spowity blaskiem księżyca krajobraz. Czuł się cudownie, jak nigdy wcześniej - odkrył to, co fascynowało jego żonę. Po raz pierwszy zobaczył wszystko to, czego nigdy nie dostrzegał. A potem objął ją czule i zaczął opowiadać. Król nigdy tego nie robił. Zazwyczaj był zamknięty, nie lubił się zwierzać. Teraz słowa płynęły same. Królowa powoli odkrywała nieznane, dalekie miejsca, a potem dojrzała jej kontury. Początkowo blade, niewyraźne, a później coraz żywsze migające wszystkimi kolorami tęczy. Odkryła bajeczną kule tkwiącą w królu, w samym jego środku. Zanurzyła się w jego ramionach i nie puściła aż do samego rana. I żyli długo i szczęśliwie |